czwartek, 22 marca 2012

Wychowanie – edukacyjna blotka czy potrzeba współczesnej szkoły?

Edukacja XXI wieku zorientowana na kształcenie szeroko pojętych kompetencji powinna wspierać nie tylko uczenie i rozwijanie praktycznych sprawności intelektualnych opartych na wiedzy, ale i na wychowaniu, o którym coraz częściej (niestety) zapomina się w polskiej rzeczywistości szkolnej. A tymczasem, w efekcie edukowania młodzieży żąda się nie tylko intelektualistów uposażonych w wiedzę, ale i ludzi, którzy wykazywaliby się wieloma cechami niezbędnymi do znalezienia zatrudnienia na współczesnym rynku pracy. Najczęściej pożądani przez pracodawców są ci, którzy wykazują się chociażby: odpowiedzialnością, uczciwością, kulturą osobistą, wytrwałością, umiejętnością organizowania sobie czasu, otwartością, kreatywnością, chęcią i sprawnością pracy z innymi ludźmi etc. Czy są to wartości, które kształci dzisiejsza szkoła? Czy i w jaki sposób nauczyciele dbają o wychowanie swych podopiecznych? Jeśli rola wychowania będzie minimalizowana albo spychana na margines kształcenia, to należy zadać sobie pytanie: jaką funkcję pełni współczesna edukacja? Czy tak naprawdę przygotowuje ona do życia w społeczeństwie?

Nauczycielu, jakie są Twoje przygody z wychowaniem, z krzewieniem wartości wśród uczniów? Czy sądzisz, że dziś kategoria wychowania może w ogóle istnieć w szkole i czy ma prawo bytu? W jaki sposób? A może według Ciebie na kategorię wychowania nie ma ani czasu, ani miejsca w szkolnych murach?
Czekam z niecierpliwością na Państwa opinie i refleksje na ten temat!

7 komentarzy:

  1. Moim zdaniem (szkolnego absolwenta, nie nauczyciela) szkoła powinna wychowywać na każdym etapie kształcenia. Bardzo wyraźnie zaznacza to nowa podstawa programowa. Szkoda aby ten zapis pozostał tylko pobożnym życzeniem, bo niestety, jak pamiętam z autopsji, jest jeszcze wiele do zrobienia w tej kwestii. Niezapominajmy jednak (mam nadzieję, że nie zabrzmi to zbyt górnolotnie), że wychowanie rozpoczyna się w rodzinie i jeśli rodzice nie będą spełniać swoich obowiązków to nawet najszczersze i największe wysiłki pedagogów na nic się nie zdadzą. Zarazem jestem bardzo ciekawa opinii nauczycieli i chciałabym poznać ich sposoby na "młodych gniewnych". dlatego podzielam postulat autorki wpisu, aby dzielić się swoimi pomysłami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za podjęcie dyskusji :) Zgadzam się z Przedmówczynią, że wartości najpierw powinno poznawać się w środowisku rodzinnym. Niemniej jednak, szkoła - jak sądzę - powinna być niejako kontynuatorem wychowania w szerokim sensie tego słowa. Zatem jak uczyć wartości? Jako polonistka (nie-nauczyciel) sądzę, że wartości należy uczyć poprzez obcowanie z literaturą, która przecież jest nacechowana aksjologicznie. Można w niej znaleźć chociażby cztery triady aksjologiczne:
    - platońska: prawda, dobro, piękno;
    - judeochrześcijańska: wiara, nadzieja, miłość;
    - równość, wolność, braterstwo (hasła Wielkiej Rewolucji Francuskiej);
    - Bóg, honor, ojczyzna (hasła z polskiej tradycji narodowo-wyzwoleńczej).

    Dzięki patrzeniu na literaturę poprzez pryzmat wychowania do wartości i ku wartościom można zacząć proces wychowywania (zgodny z ideą nowej podstawy programowej).

    Czy zgadzacie się Państwo, że literatura jest nośnikiem wartości? A co z innymi tekstami kultury, które mają charakter pozaliteracki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Triada platońska - TAK
      triada judeochrześcijańska - TAK
      hasła Wielkiej Rewolucji Francuskiej - TAK
      ostatnia wymieniona przez Panią triada NIE, NIE, NIE, ponieważ wskazuje na podrzędne miejsce jednostki wobec wydumanych idei, ogranicza indywidualność, naraża młodego człowieka na manipulację i wykorzystanie przez polityków. Nie pozwolę, by ktokolwiek wmawiał mojemu dziecku, że warto umierać dla idei, bo nie warto (Słowacki i Mickiewicz świetnie zdawali sobie z tego sprawę i piórem, pożal się Boże, walczyli). Cierpienie nie uszlachetnia a degeneruje człowieka.

      Chyba lepiej, żeby nauczyciele ograniczyli się do solidnego przekazywania wiedzy, a wychowanie zostawili rodzicom.

      Matka Polka AD2012

      Usuń
  3. Hmmm... a teraz co nieco z punktu widzenia nauczyciela kontraktowego (praktyka), pracującego w szkole podstawowej (IV_VI). Podczas nauki na uczelni zdobywamy bardzo wiele ważnych i ciekawych wiadomości, które dla przyszłych nauczycieli są pomocą przy starcie w zawodzie, jednak jakby nie patrzeć są one jedynie teorią. Jako studentka sporo czytałam o rozmaitych metodach pracy z uczniem trudnym wychowawczo, z uczniem mającym trudności w nauce, uczniem słabym, z brakiem motywacji, o indywidualizacji nauczania etc. A później przyszło "życie" i... zrewidowało mój pogląd na edukację szkolną. Jak często bywa, teoria i praktyka chodzą dwiema, nie do końca pokrywającymi się, drogami. Dzieci są bardzo różne. Może zabrzmi to śmiesznie, bo sama byłam uczniem jeszcze nie tak dawno, ale sporo zachowań zarówno uczniów, jak i ich rodziców było nie tylko "nie do wykonania", ale nawet nie do pomyślenia, kilka lat temu. Świat się zmienia. Wspomniane triady aksjologiczne - w realnym świecie są często niestety tylko "pobożnym życzeniem". Co gorsze przede wszystkim w życiu rodziców, którzy, jak słusznie zauważyłyście, powinni być PIERWSZYMI wychowawcami dzieci, które oddają pod opiekę nauczycieli. Nie można oczywiście wrzucać wszystkich rodziców do przysłowiowego "jednego worka". Tak czy inaczej pewne jest, że wychowanie-zachowanie uczniowie przynoszą z domu do szkoły - i jest to "oczywista-oczywistość". Przejdźmy zatem do kwestii "polonistyk a wychowanie". Czy wartości należy uczyć poprzez obcowanie z literaturą? Jestem jak najbardziej za. Ale, jak uczyć wartości poprzez obcowanie z literaturą? O, i tu zaczynają się schody... W wielu szkołach publicznych, przy klasach często około trzydziestoosobowych, lekcje zaczynają się od usadowienia towarzystwa, oj - wyjątkowo gadatliwego towarzystwa z przełomu XX i XXI wieku (czyli pierwszy problem wychowawczy - jak uciszyć klasę). Uczniowie mają ostatnimi czasy dość dużo do powiedzenia, na tematy niekoniecznie związane z lekcją, a do tego pozwalają sobie na - zbędne, niestosowne (niekiedy wulgarne) i rozbijające nawet najlepiej zaplanowaną lekcję - komentarze słów swoich kolegów i (o zgrozo!) nauczyciela - są osobniki, które po prostu muszą mieć ostatnie słowo, niezależnie od tego, z kim mają do czynienia. I jak uciszyć takie towarzystwo? Sposobów jest sporo. Przede wszystkim trzeba być stanowczym i konsekwentnym od początku (a więc od rozpoczęcia pracy z daną klasą/uczniem) i nie pozwolić sobie na zatarcie granicy między uczniem a nauczycielem, czyli na tzw. "przejście na stopę koleżeńską". Istotna jest jeszcze kwestia, może trudna do przyjęcia nauczycielom-studentom, kwestia "emisji głosu". Jest to element niezbędny do funkcjonowania nauczyciela wśród rozbrykanych uczniów XXI wieku. Przy 30, a nawet niekiedy 20, osobach w klasie, w tym +/-10 permanentnych gadułach, nie ma szans na utrzymanie normalnego tonu głosu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale idźmy dalej. Załóżmy, że doszliśmy podczas naszej przykładowej lekcji do momentu - dzieci siedzą, czasami ktoś coś burczy pod nosem, ale siedzą; obecność sprawdzona; powiedzieliśmy, co będziemy robić na lekcji; zapisaliśmy temat; startujemy. Są dwa warianty. Pierwszy, optymistyczny, dzieci będą na tyle spokojne, że oprócz kwestii literackich (czy językoznawczych) uda nam się omówić (czy choćby dotknąć) kwestie wychowawcze w danym dziele - i będzie super. Drugi, mniej optymistyczny, dzieci będą miały "lepszy dzień" i ciężko będzie nam przebrnąć nawet przez kwestie podstawowe, a co dopiero dojść do wychowawczych... Ponadto dzieci XXI wieku są często nieczułe na literaturę, nie mają wykształconego nawyku poznawania rzeczywistości i wartości przez czytanie, co gorsza są na nie (czytanie) "zablokowane" w myśl zasad "nie, bo nie", "a po co mi to". I co tu zrobić? Można mieć cały zestaw metod, technik, form, zasad, ćwiczeń, zabaw i być "polonistyczno-dydaktycznym magikiem", kiedy i tak wszystko to legnie w gruzach po zaklęciu "nie, bo nie". Ja, osobiście próbuję działać wtedy korzystając z czasochłonnego sposobu "kropla drąży skałę", choć i to nie w każdym przypadku jest efektywne. Ale przecież poddać się nie można i próbować trzeba. Jeśli znajdę na mojej szkolnej drodze metodę skuteczniejszą, chętnie się nią podzielę. Jest jeszcze jedno zagadnienie, o którym warto wspomnieć, mówiąc o wychowywaniu - tym razem piszę już nie o płaszczyźnie klasa szkolna, ale indywidualizacja na zajęciach dodatkowych lub po prostu indywidualizacja w cudzysłowie podczas rozmów z uczniami na przerwach, w bibliotece szkolnej (mój drugi kierunek, dlatego też, choć nie mam w bibliotece żadnych godzin, spędzam tam dość sporo czasu "społecznie", dla tzw. samorozwoju), czy podczas opieki świetlicowej (drugie miejsce, gdzie jestem częstym gościem, w charakterze "wolontariusza"). Z własnego doświadczenia wiem, że inaczej zachowuje się uczeń na forum klasy, a inaczej, kiedy znajduje się w mniejszej grupie rówieśniczej lub podczas indywidualnej rozmowy z nauczycielem. Bywa i tak, że uczniowie "umilający" nauczycielowi czas na lekcji, przychodzą podczas przerw, po lekcjach do biblioteki czy świetlicy i po prostu chcą porozmawiać - o wszystkim i o niczym - porozmawiać z panią, której nie dali "normalnie" poprowadzić lekcji, których zupełnie nie interesował czytany utwór, zapytać "A co pani myśli?", przyznać się, że wiedzą, że nie są do końca fair na lekcji, pożartować i pośmiać się... I jak tu ich nie lubić? Takie sytuacje w mojej krótkiej karierze nauczycielskiej są dla mnie najbardziej wartościowe i utwierdzają mnie w słuszności podjętej jakiś czas temu decyzji o pracy w szkole.

    OdpowiedzUsuń
  5. I co najważniejsze, reasumując, kategoria wychowania nie tylko może w ogóle istnieć w szkole, ale POWINNA. Nie zapominajmy, że szkoła ma nie tylko uczyć, ale również wychowywać!

    OdpowiedzUsuń
  6. Miło mi, że temat ten poruszył nauczyciela-praktyka, dość ambitnego i świadomego swojej wykonywanej profesji (misji). Muszę się zgodzić poniekąd, że teoria sobie, praktyka sobie. Rzeczywistość szkolna pewnie weryfikuje każdą teorię naukową na swój sposób. Wydaje mi się jednak, że nie ma dobrej praktyki bez podwalin naukowych; że każde celowe działanie nauczycielskie powinno z teorii naukowych w mniejszym bądź większym stopniu czerpać i wypływać... Oczywiście każda teoria może i powinna być poszerzana, modyfikowana i ulepszana o własne pomysły dydaktyczne, które będą pasować do konkretnej klasy i/lub ucznia.
    Co do uczenia wartości poprzez literaturę - zdaję sobie sprawę, że nie jest to rzecz prosta w obliczu problemu np. nieczytania, ale warta wszelkich starań dydaktycznych. Już samo czytanie jest wartościowe - więc zachęcajmy, polecajmy i podrzucajmy ciekawe książki/teksty uczniom. Czasem nie trzeba nazywać konkretnie danej wartości, żeby czytelnik ją wychwycił.
    Cenne jest to co Przedmówczyni napisała o indywidualizacji wychowania, że w dzisiejszej szkole powinna ona również (a może przede wszystkim?) odbywać się cały czas - nie tylko na lekcjach. Wydaje się, że to nauczyciel powinien być przykładem różnych wartości, a jeśli już nie - to przynajmniej nie przekazywać swą postawą tych negatywów, które (jakby nie było) młodzi ludzie często chłoną w zastraszająco-szybkim tempie.

    OdpowiedzUsuń